MY

MY

środa, 28 października 2015

Niezwykłe spotkanie :)

Kochani bardzo Was przepraszam, że była tak długa przerwa w pisaniu. Wybaczcie ;)
Dziś chciałabym opisać Wam spotkanie z Mamą Czworaczków z Bydgoszczy - Patrycją. Nie chcę już zanudzać Was całym przebiegiem spotkania i tym jak było fantastycznie bo o tym możecie poczytać na naszych Fanpage: TUTAJ i TUTAJ, lecz chciałabym opisać własne odczucia i spostrzeżenia.
Z Patrycją poznałyśmy się przez Facebooka, napisała do mnie pełna przerażenia i strachu przy końcu swojej ciąży. Od tamtej pory wymieniałyśmy się różnymi doświadczeniami i spostrzeżeniami. Ale to ma się nic do spotkania oko w oko z mamą innych czworaczków. To było tak jakbym cofnęła się o dwa lata, kiedy to dziewczynki były w takim wieku jak chłopcy Patrycji. Kiedy trzeba było mieć oczy do koła głowy bo dzieci uczyły się chodzić. Wróciły wspomnienia całej organizacji, jak tu sprawnie i szybko nakarmić Skrzaty, jak tu szybko przewinąć i jednocześnie zwracać uwagę na pozostałe, raczkujące po ziemi dzieci. Był taki moment, kiedy mama chłopców stała przede mną z dwójką na rękach i w pewnym momencie szybko podstawiła nogę trzeciemu żeby zamortyzować upadek. Słuchajcie, to było niesamowite. Pamiętam, że u nas było tak samo, z tym, że ja nie zwracałam na to uwagi. To wszystko przychodziło tak automatycznie i naturalnie, że szybko się o tym zapomniało (zapewne tak samo jest u Patrycji). Patrzyłam na Nią z dumą i myślałam o sobie, kurcze to tak jak ja tylko dwa lata wstecz :).
Muszę też przyznać, że dzięki czworaczkom - bo to głównie nas łączy, miałyśmy i mamy sporo wspólnych tematów. Rozmowy nie miały końca, aż ciężko było się rozstać.
Po tym spotkaniu zaczęłam doceniać siebie, rozumieć to dlaczego budzimy tak wielki podziw u naszych znajomych, bliskich i zupełnie obcych ludzi. Obserwowałam Patrycję i jej męża z ogromnym podziwem. Ileż siły trzeba mieć aby to przetrwać, ileż cierpliwości i miłości do każdego dziecka z osobna a jednocześnie do całej czwórki? Jak trzeba postępować aby każde z dzieci czuło się wyjątkowe u boku rodzica?
Teraz dziewczynki mają trzy latka, przechodzą bunt, są bardziej absorbujące, zadają mnóstwo pytań, wszystko x4 - nie ukrywam, jest to męczące, ale takie spotkania jak to, dało mi ogromnego "kopa" do dalszego działania. Nabrałam nowych sił, świeżości. Patrycja na nowo zaszczepiła we mnie masę energii. Poczułam się naprawdę wyjątkową mamą, nie dla tego, że ktoś mi tak powiedział ale dla tego, że tak po prostu jest :)
Z pełną świadomością mogę powiedzieć, że jestem z siebie dumna!
Proponuje wszystkim mamą wieloraczków i nie tylko, które uważają, że są zmęczone, że dopadł je kryzys, zorganizować takie spotkanie. Jest to świetny moment, aby na nowo, wzajemnie naładować swoje bateryjki :D
Dziękuję :)

Poniżej wstawiam kilka fotek z okresu kiedy dziewczynki miały nieco ponad rok :)

Antosia

Amelka

Maja

Tatianka

Pierwsze urodziny :)

Amelka (do dziś uwielbia robić zadymy :))


Już dziś zapowiedź kolejnego posta. Będzie w nim wywiad a może bardziej swobodna wypowiedź Kogoś bardzo wyjątkowego :) Zapraszam :)
Zapraszam również do śledzenia nas na naszym Fanpage: https://www.facebook.com/gorzow.czworaczki/?fref=ts

piątek, 16 października 2015

Co zmieniło się w moim życiu?

Często pytacie mnie: czy pojawienie się dziewczynek na świecie zmieniło mnie i moje życie? W tym poście chciałabym Wam na to i inne pytania odpowiedzieć.
Oczywiście, że dziewczynki odmieniły moje życie.
Teraz jest tak :)
Kiedyś było tak :)
Kiedy nie było dziewczynek żyłam swoim życiem. Co chciałam to robiłam. W dni wolne od pracy leniuchowałam. Obiad? Był albo nie było. Zawsze mogłam podskoczyć na kebaba lub pizzę. Byłam odpowiedzialna tylko za siebie i za swoje czyny. Częste wypady na zakupy, na kawę z koleżankami,  do kina z mężem i powroty o późnej porze. Nie musiałam nikomu się tłumaczyć.
Już sama wiadomość o tym, że jestem w ciąży zmieniła moje nastawienie do życia. Zaczęłam o siebie bardziej dbać, zresztą już nie tylko o siebie a o nas. Od tej chwili myślałam już tylko MY a nie ja. Moja codzienność została całkowicie podporządkowana dziewczynkom. Mimo tego, że nie chodziłam do pracy, wszystko było jak w zegarku. Wyjścia na kawę, do kina, odeszły na dalszy plan, wręcz odeszły w zapomnienie. Pojawiły się wyjścia na spacery z wózkiem. Pamiętam, że brakowało mi wyjścia na spacer z dziewczynkami w towarzystwie koleżanek. Każda była ze swoim maluchem w wózku a ja zazwyczaj sama, bo przecież nie dałabym rady z dwoma podwójnymi wózkami. Na szczęście moje wspaniałomyślne koleżanki nigdy o mnie nie zapomniały i przychodziły (nadal przychodzą) do nas ze swoimi dziećmi. Robimy sobie takie małe party :) z paluszkami i chrupkami no i kawą wypitą - nie w spokoju :D Za co bardzo Wam dziękuję :)
Zakupy? Tak oczywiście, że są. Jak dziewczynki jeszcze nie chodziły do przedszkola to razem w piątkę jechałyśmy sobie na takie babskie zakupy. Różnica polegała na tym, że rzadko kiedy kupowałam coś dla siebie, raczej dla dziewczynek. Kiedyś, codziennie rano można było ode mnie usłyszeć: w co ja mam się ubrać albo nie mam się w co ubrać ;) Dziś pytanie brzmi: w co Was ubrać? bo ja już w jeansach albo leginsach i rozciągniętym swetrze stoję przy szafie z dziecięcymi ubrankami :)
Punktualność? Raczej nie ma mowy :) Już wszyscy znajomi wiedzą, że rzadko kiedy uda nam się zdążyć na umówioną godzinę. Zazwyczaj mówimy: nie czekajcie na nas, na pewno będziemy ale nie wiemy o której :) To od dziewczynek zależało jak długo spały, w jakim budziły się humorze, to czy zdążymy na ciepły obiad do naszych rodziców też zależało od nich. Szczerze mówiąc teraz jestem dumna z siebie, że udaje nam się zorganizować tak poranek, że jeszcze nie spóźniliśmy się do przedszkola :)
Obiad? Jest i musi być. Po pierwsze bardzo mnie cieszy kiedy trzylatka mówi mi: "jaki pyszny obiad ugotowałaś mamusiu" :) po drugie uważam, że coś ciepłego codziennie trzeba zjeść. Przyznam się, że zaczęliśmy bardziej dbać o siebie, bo przecież mamy dla kogo żyć :), a po trzecie uważam, że wspólny posiłek chociaż raz dziennie to coś niesamowitego i bardzo ważnego dla rodziny.
Od kiedy pojawiły się dziewczynki wieczory zrobiły się mniej romantyczne :) Nie siedzę w fotelu, z lampka wina tylko stoję przy desce do prasowania :) albo ogarniam mieszkanie z klocków, puzzli i innych zabawek a w ciągu dnia nie oglądam porannych programów z kawa w ręku lecz oglądam Księżniczkę Zosię albo Pepę :) ewentualnie Dino pociąg albo Tomka ;) w ostatnim czasie furrorę robi bajka Trojaczki - sama nawet oglądam :)
Co ważne, odkąd dziewczynki poszły do przedszkola muszę codziennie uczyć się nowych wierszyków i piosenek bo pytają: mamo a jak to było? Znam już wierszyk o misiu co miał urwane uszko, o jesieni, piosenkę o gruszce, itd - dobrze, że internet wszystko podpowie :)
Czy ja się zmieniłam? Nie wiem. Muszę podpytać najbliższych i przyjaciół :) Na pewno zaczęłam doceniać to co mam, swoja rodzinę, to przez co przeszłam pozwala mi codziennie dziękować za córki. Możecie o tym poczytać TUTAJ. Na pewno jestem troszkę bardziej zmęczona, mam inne priorytety ale ogólnie chyba pozostałam tamtą Baśką :)
Tak na koniec chciałabym Wam napisać jedno. To, że moje życie przewróciło się do góry nogami odkąd pojawiły się dziewczynki, fakt, że musiałam zrezygnować z wielu rzeczy i przyjemności, to że jestem bardziej zmęczona i niewyspana - nie oddałabym tego za nic w świecie. Kocham to moje dotychczasowe życie w takim towarzystwie. Jest zupełnie inaczej, jest cudownie :)

Amelka

Antosia - mamo jestem Antosia, nie Tosia :)

Maja

Tatianka





 Jak nie kochać takiego życia w takim towarzystwie?





środa, 7 października 2015

Wspomnienia... te mniej fajne.

Kochani w ostatnich dniach dużo się u nas dzieje, a to za sprawą cudownej daty 5. 10. 2012, kiedy to trzy lata temu na świat przyszły nasze Królewny. Z tej okazji chciałabym złożyć Wam, moje córeczki życzenia dużo, dużo zdrowia i szczęśliwego dzieciństwa, które będziecie w przyszłości miło wspominać.


Ta data i serial jaki ostatnio jest emitowany w telewizyjnej dwójce " Moje 600g szczęścia", sprawiły, że powróciły we mnie wspomnienia. Każdego dnia oglądam odcinek i mam wrażenie, że jest to po części serial o mnie i mojej rodzinie. Mimo tego, że minęło tyle czasu to te wszystkie odgłosy aparatury, nazwy sprzętu, rozmowy lekarzy sprawiają, że łzy same płynął po policzkach a na rekach pojawia się gęsia skórka. Wspomnienia niekoniecznie fajne. Był to czas wylanych wielu łez, nieprzespanych nocy, stresu i zmartwień a jednocześnie ogromnej radości z każdego przeżytego dnia moich Skarbów. Tak naprawdę póki się tego nie przeżyje to się tego nie zrozumie.
Od samego początku wiedzieliśmy, że dziewczynki urodzą się jako wcześniaki. Zaczęłam się interesować tym tematem, czytać, pytać i myślałam, że jestem w pewnym stopniu przygotowana na to. W praktyce okazało się zupełnie inaczej. Dziewczynki, jak już wiecie urodziły się w 29 tygodniu ciąży, ich waga to ok 1kg. Poród rozpoczął się nagle w środku nocy. Na sali operacyjnej przeraził mnie tłum ludzi, cztery zespoły, po kilka osób do każdego dziecka. Cała operacja trwała dosłownie chwilę, najdłuższy moment to leżenie na sali pooperacyjnej. Leżałam i nic nie mogłam zrobić. Tak jak każda matka marzy o tym żeby przytulić swoje dziecko zaraz po porodzie, pocałować i zacząć od pierwszych chwil się nim opiekować, tak ja marzyłam o tym aby dziewczynki przeżyły. Pierwszy raz zobaczyłam je dopiero po kilku długich godzinach. Obolałą zawiózł mnie mąż na odział intensywnej terapii noworodka. Tam doznałam szoku. Pomyślałam wówczas: Boże dlaczego inne mogą tulić a ja patrzę przez szybkę inkubatora i widzę więcej sprzętu niż tego małego ciałka. Miałam pretensje do całego świata a jednocześnie czułam radość, że chociaż mam na Kogo  popatrzeć i do Kogo przyjść.
Pierwsze dni były naprawdę ciężkie. Pierwsze diagnozy, rozpoznania. Zapoznanie się z całą tą aparaturą, która wiecznie wydawała jakieś dźwięki niekoniecznie świadczące o jakimś zagrożeniu. Mój świat zaczął się kręcić wokół szpitala. Przychodziłam rano, wychodziłam późnym wieczorem. Miałam to szczęście, że całe dnie mogłam spędzać przy dziewczynkach. Ogromy szacunek kieruję w stronę personelu, który opiekował się moimi dziećmi. Te wszystkie "Ciocie", które znały nasze maleństwa lepiej niż ktokolwiek wspierały mnie bardzo. Zawsze mogłam liczyć na dobre słowo, pomoc. Wiedziałam, że wychodząc do domu zostawiam dzieci pod najlepszą opieką. Bardzo podobało mi się ich podejście. Wszyscy lekarze i pielęgniarki byli poubierani w pięknie kolorowe stroje, za każdym razem, kiedy robili coś przy dzieciach rozmawiali z nimi tak jak rozmawia się z każdym dzieckiem urodzonym o czasie. Ktoś patrząc z boku mógłby pomyśleć, po co to wszystko, przecież te dzieci nie widzą, nie czują - wiele razy to słyszałam. Ależ skąd. Czują więcej niż nam się wydaje. Jakie to piękne uczucie kiedy kładąc rękę na dziecku leżącym w inkubatorze ono czuje, że to matka czy ojciec. Pamiętam, że dziewczynki bardzo się uspakajały kiedy słyszały mój głos. Często też w takich sytuacjach miałam pretensje do wszystkich dlaczego muszę czytać bajki dzieciom leżącym w szklanym domku? Dlaczego muszę śpiewać kołysanki, stojąc przy inkubatorze albo kangurując dziecko na bujanym fotelu a nie jak każda matka leżąca obok dziecka  we własnym, bezpiecznym domu. Dlaczego codziennie idąc na oddział neonatologi, szłam z przestrachem czy moje dzieci tam są? Bo przecież nie każdy miał tyle szczęścia. Jednak za każdym razem szybko te myśli uciekały mi z głowy bo przecież najważniejsze było, to że mam komu śpiewać i komu czytać. Z czasem przyzwyczaiłam się do całej tej sytuacji, o ile do tego można się przyzwyczaić.



Całe moje nastawienie zmieniła jedna sytuacja, bardzo poważna. Do dnia dzisiejszego nie jest mi lekko o tym mówić.
Kilka dni po tym jak urodziły się nasze dziewczynki, na tym samym oddziale pojawiły się tez trojaczki. Niestety w stanie krytycznym. Przez jakiś czas mijałam w szpitalnym korytarzu mamę chłopców, zamieniałyśmy kilka słów, wspólnie podtrzymując się na duchu i dodając sobie wzajemnie wiary i nadziei. Pewnego dnia kiedy przyszłam dowiedziałam się, że jeden z chłopców odszedł. Kilka dni później następny... a jak moja Antosia przechodziła na kolejny odział - bliżej domu, odszedł trzeci chłopczyk. Widziałam ta mamę. Stojąca, bezsilnie patrzącą jak lekarze reanimują jej ostatniego synka. Nie udało się. Wyszłam. Zapłakana, nie wiedziałam co mam jej powiedzieć. Moje dzieci już powoli przechodziły na inne odziały a jej schodziły z tego świata. jakie to było niesprawiedliwe. Po dzień dzisiejszy nie wiem co bym jej powiedziała jakbym Ją spotkała. Ta sytuacja zupełnie odmieniła moje myślenie. Zaczęłam walczyć ze wszystkich sił. Odrzucałam wszystkie złe myśli od siebie. To nie znaczy, że od początku nie walczyłam, walczyłam tylko to była walka z przestrachem, z chwilami słabości, a cała ta sytuacja nie wiem dla czego sprawiła, że dostałam jakieś pozaziemskiej energii, i niesamowitej wiary w to, że będzie dobrze, że musi być dobrze. I dzięki Bogu tak było.
Z dnia na dzień dziewczynki czuły się lepiej. Ubywało im całego sprzętu. Jakie to szczęście zobaczyć dziecko w szpitalnym łóżeczku, gdzie mogłam już w każdej chwili wziąć córki i przytulić nie prosić o pomoc pielęgniarki w ogarnięciu kabelków. Zaczęłam cieszyć się z rzeczy niby naturalnych, takich jak móc nakarmić dziecko butelką, swobodnie przewinąć a nawet wykąpać.

Cały ten pobyt w szpitalu wiele mnie nauczył. Zmienił moje patrzenie na świat. Nauczył mnie pokory. Nauczył mnie doceniać to co mam najważniejsze. Problemy dnia codziennego stały się mniej ważne. W chwilach słabości tłumaczę sobie: dziewczyno masz zdrowe, super rozwijające się dzieci czego chcieć więcej? Reszta się jakoś ułoży, poskłada. Zaczęłam doceniać to, że mogę przeczytać dziewczynkom bajkę, leżąc na łóżku miedzy nimi, to, że mogę je codziennie obudzić do przedszkola i je stamtąd odebrać, to że mogą ze mną i przy mnie BYĆ. Doceniam to co dla innych jest rzeczą naturalną.
Dziękuję i będę dziękować do końca moich dni wszystkim tym, którzy przyczynili się do tego, że dziewczynki są zdrowe. Mam tu na myśli cały personel oddziału neonatologii Szpitala Ginegologiczno-Położniczego w Poznaniu na ul. Polnej.

Dziękuję wszystkim mamom, które pocieszały mnie i były ze mną w tej trudnej chwili, które rozumiały mnie jak nikt inny bo przecież przeżywałyśmy to samo - bój z życiem o naszych pociech.