MY

MY

środa, 30 września 2015

Przez trzy ostatnie lata w naszym domu sporo się działo. Było sporo łez, zmęczenia ale pojawiały się też momenty, w których można było nieźle się uśmiać. Z naszymi dziećmi nie sposób się nudzić.
W tym poście chciałabym przedstawić Wam kilka śmiesznych sytuacji związanych z naszymi czworaczkami oraz kilka  pomysłów na zabawę naszych małych psotnic.


Zapraszam:

Wizyta u lekarza.

Z dwiema dziewczynkami byliśmy na wizycie kontrolnej u jednego z gorzowskich specjalistów. Dziewczynki wówczas były małe, leżały w nosidełkach. Wychodzimy z mężem z gabinetu, a przed drzwiami siedzą dwie starsze, sympatyczne panie. Jak nas zobaczyły zaczęły rozmowę:
- Patrz, bliźniaczki, śliczne, cudne..... itd :), Boże ile ta mama ma do roboty....
na to druga, sympatyczna pani odpowiada koleżance:
- bliźniaczki????? Co tam bliźniaczki, ta co urodziła niedawno czworaczki to dopiero ma roboty :D


Dom dziecka.

Ciężko powiedzieć czy sytuacja, którą opisze należy do śmiesznych czy raczej smutnych. Jedyne co mogę napisać, to to, że bardzo mnie zaskoczyła i nie spodziewałam się, ze coś takiego usłyszę. Pewnego wiosennego dnia wybrałyśmy się z moją mama na spacer z dziewczynkami. Mama z dwójeczką z przodu a ja z kolejna dwójką kilka kroków za nią. Dziewczynki ubrane były w identyczne kurteczki i grzecznie sobie maszerowałyśmy. W pewnym momencie do mamy podchodzi sympatyczna pani w podobnym do niej wieku i mówi z politowaniem:
- "ojej, tak piękne krasnalki a nie mają mamusi"... na co moja mam zrobiła wielkie oczy i mówi:
- no jak nie mają? mama krasnalków idzie tam - pokazując na mnie.
Pani wyraźnie się bardzo zmieszała i zaczęła przepraszać:
- To czworaczki????? Przepraszam, myślałam, że to dzieci z domu dziecka.

Hm, do dziś nie wiem jak powinnam zareagować na takie słowa.

W markecie przy kasie.

Pewnego dnia, poszłam z dziewczynkami na zakupy do pobliskiego marketu. Dziewczynki czekały grzecznie w spacerówkach za kasami z babcią a ja stałam w kolejce do kasy. W pewnym momencie sympatyczna pani mówi:
- o to te czworaczki z gazety???
na co ja jej odpowiedziałam z lekkim uśmiechem:
- nie, to te z mojego brzucha :)

Gdzie pani je zmieściła?

Bardzo często jak chodziliśmy z mężem na spacery jeszcze z małymi dziewczynkami zaczepiali nas przechodnie. Nie ukrywam, że z czasem stało się to lekko mówiąc drażniące bo zazwyczaj szliśmy, żeby sobie odpocząć, zrelaksować się, po prostu pobyć ze sobą. A tu co chwilę musieliśmy przystanąć, żeby odpowiadać na pytania ciekawskich przechodniów. Jednym z często pojawiających się pytań było: to pani dzieci, gdzie pani je zmieściła?
Na co mój mąż z lekkim uśmiechem odpowiadał:
- pod pachami! :)


Sudocrem.

Nie wiem co takiego ma w sobie ten krem ale moje dzieci wręcz go uwielbiały. Wielokrotnie cisza w pokoju oznaczała, że będę miała dużo sprzątania. Z czasem doszłam do wprawy i śmiało mogę powiedzieć, że najlepiej wycierać owy krem suchym ręcznikiem :) Najlepsze w tym wszystkim jest to, że za każdym razem starałam się stawiać krem w takim miejscu aby dziewczynki nie miały do niego dostępu - tak mi się bynajmniej wydawało :) Po kilku minutach cichej zabawy moich dzieci, zazwyczaj wchodziłam do pokoju ale było już za późno. Sudocrem był wszędzie: na ścianach, wykładzinie, ubraniu, włosach, drzwiach. Wyglądało to mniej więcej tak:



Jajecznica.

Pewnego zimowego dnia, dziewczynki bawiły się same a ja szybciutko chciałam powiesić pranie. Wydawałoby się, że fajnie się bawią, było cicho i przyjemnie. Powiesiłam pranie i poszłam sprawdzić co robią skrzaty. I co zobaczyłam?
Dziewczynki przywitały mnie w kuchni radosnym okrzykiem:
- mamuś zrobiłyśmy Ci jajecznicę - owszem, jajecznica wyszła całkiem fajna. Całą wytłaczankę jajek (dobrze, że tylko 10 a nie więcej) rozbiły o gorący kaloryfer w kuchni. Smaczna jajecznica spływała po kaloryferze...

Balsam.

Ku naszemu zaskoczeniu, dziewczynki dość szybciutko zaczęły załatwiać swoje potrzeby tam gdzie trzeba i w wieku 2, 5 lat zażegnaliśmy pieluchy i ich ukochany sudocrem. Niestety dziewczyny szybko znalazły zastępcza zabawkę i upodobały sobie mój balsam do ciała :)




Lepimy pierogi. 

Nigdy nie ukrywałam, że miałam takie chwile przez ostatnie trzy lata, że potrzebowałam, na kilkanaście minut zamknąć się i pobyć sama. Wówczas wprowadzałam dziewczynki do pokoju, dawałam im do zabawy wszystko co możliwe, wstawiałam nocniki w razie nagłej sytuacji i wychodziłam z pokoju. Zazwyczaj się to sprawdzało. Dziewczynki uwielbiały i nadal uwielbiają bawić się razem i wymyślać ciekawe zabawy. Tym razem też wymyśliły coś ciekawego...
Po kilkunastu minutach odpoczynku weszłam do pokoju sprawdzić co robią nasze kochane skarby.
" Mamuś robimy pierogi ......................."
Owszem, dziewczynki maja dwie plastikowe kuchenki, sporo garnków plastikowych i patelnie i uwielbiają się tym bawić. Tylko skąd te pierogi?????????
Otóż jedna z dziewczynek miała "grubszą" potrzebę, którą załatwiła na nocnik a pozostałe stwierdziły, że zawartość owego nocnika super sprawdzi się na pierogowe ciasto.......
Reszty możecie się domyśleć.

Tak, więc widzicie, że u nas nie sposób się nudzić :)




środa, 23 września 2015

Dzień jak co dzień ;)
Wiele osób nas pyta: jak sobie radziliśmy od samego początku...? No więc, dziś troszkę o tym....

Przez pierwsze 1,5 roku dziewczynek mieszkaliśmy na małym mieszkaniu - 47m, na 3 piętrze bez windy. Radek pracował w systemie 12 godzinnym (jeden dzień w pracy, kolejny wolny). W dni kiedy Radka nie było przychodziły do pomocy babcie. Początkowo było tak:  wstajemy, przewijamy, przebieramy, karmimy, ogarniamy się i ..... przewijamy, karmimy ;) w wolnym czasie szybkie pranie, zrobienie szybkiego obiadu, który może uda się zjeść. Największej organizacji wymagały spacery. O wiele łatwiej było jak wychodziliśmy z Radkiem razem, bo każde z nas brało po dwie gondole z dziewczynkami i szło na dół do wcześniej wyprowadzonych wózków. Z mamą było troszkę trudniej bo wówczas ja miałam mega aerobik. Ubierałam dziewczynki, kładłam w gondole i po kolei znosiłam na dół, gdzie czekała mama :) i tak x4 :) Wyjście na spacer zajmowało z jakieś 30-40 minut (była zima, więc dziewczynki trzeba było troszkę ubierać), na spacerze byliśmy max godzinę bo trzeba było wracać, wnieść do góry, pochować wózki, uszykować mleko i nakarmić dziewczynki.


Spacer
                                         


Mama ma czas na kawę :) ale nie ma gdzie usiąść :D
                                         

Jeśli chodzi o karmienie to nie było źle. Zazwyczaj karmiliśmy po dwie. W nocy też łatwo nie było, my zmęczeni dziewczynki głodne. W takich momentach nie myśli się o zmęczeniu, choć nie raz przebudziliśmy się z butelką w oku któregoś malucha ;) Dopiero jak stwierdziłam po kilku miesiącach, że dam sobie rade sama i babcie przychodziły do pomocy przy wyjściu na spacer, musiałam opanować inny sposób karmienia. Wyglądało to mniej więcej tak:








Z kąpielą było trudniej. Odbywało się to taśmowo ;) Kąpałam pierwszą córeczkę, Radek robił mleko, reszta musiała zająć się sobą ;) bywało różnie, raz głośniej raz ciszej :). Jak kąpałam kolejną to Radek już karmił tą wykąpaną, pozostałe czekały na swoją kolej. Początkowo zajmowało to z jakieś 1,5 godziny ale po kilkunastu tygodniach mieściliśmy się w 40 minutach :D
Jak Radek był w pracy przy kąpieli pomagali mi teściowie. Również wszystko odbywało się taśmowo, z tą różnicą, że dziadek robił wszystko żeby tylko wnuczki nie płakały i wyglądało to tak: ja kąpałam, babcia karmiła, dziadek karmił a nogą bujał bujaczek, w którym leżała czwarta dziewczynka ;)
Nie było łatwo ale najważniejsza była organizacja. Wszystko mieliśmy poukładane co do godziny, ba wręcz minuty. Na ścianie w kuchni wisiała tablica ścieralna, na której notowałam wszystko: począwszy od każdej zapisanej kupki poprzez leki i witaminy, które podawałam dziewczynkom. Tak naprawdę to żeby nie wyjścia na spacer w ciągu dnia i wyjście Radka do pracy, nie widziałabym różnicy między dniem a nocą. No może w nocy nie włączałam pralki :).
Najgorzej wspominamy wyjazdy na wizyty kontrolne, których mieliśmy sporo w pierwszym roku życia dziewczynek. Na większość wizyt umówieni byliśmy w przychodni w Poznaniu, w mieście gdzie rodziły się dziewczynki czyli ok 150 km od naszego miejsca zamieszkania. Staraliśmy się aby podczas takiego wyjazdu odwiedzić jak najwięcej specjalistów. Co to oznaczało dla nas? Otóż, pobudka o 3 w nocy. Wyszykowanie się, uszykowanie, nakarmienie dziewczynek i 2 godziny drogi przed nami. Wszystkie potrzebne rzeczy, typu coś na przebranie, pieluchy, mleko, woda w termosie, woda przegotowana wystudzona, itp. spakowane w bagaż jakbyśmy wyjeżdżali gdzieś na urlop. Na szczęście większość wizyt mieliśmy umówione w jednym miejscu, więc nie musieliśmy się z tymi "tobołami" przemieszczać. W przychodni jak to w przychodni, wieczne kolejki, oczekiwanie, rozbieranie i ubieranie dziewczynek bo przechodziliśmy z gabinetu do gabinetu. Do tego jeszcze dochodził stres i zmęczenie. Na taką wyprawę zawsze zabieraliśmy kogoś do pomocy. Taki dzień kończył się zazwyczaj powrotem o godz. między 18 a 20. Było to dla nas strasznie męczące. Jedynie co dodawało nam sił to to, że wracaliśmy za każdym razem szczęśliwi, że dziewczynki zdrowe i robią spore postępy.


Tosia
                                                   

Maja
                                         
                                  Niestety tylko Tosia i Maja mają zdjęcia z jednej z takich wypraw.



Tak wyglądał nasz pierwszy rok życia. Kolejne lata w kolejnych postach. Zapraszam.











poniedziałek, 21 września 2015

W naszej rodzinie jest Ktoś jeszcze, równie dla nas ważny i równie przez nas kochany. To jest Nikodem. Nikoś jest bratem naszych dziewczynek i synem mojego męża. Mam nadzieję, że ten post rozwieje Wasze wątpliwości i odpowie na często zadawane pytanie typu: "dlaczego braciszka tak mało z nami na zdjęciach". Nikoś mieszka z nami w co drugi weekend, wiec sami widzicie, że nie zawsze może w pełni uczestniczyć w naszym codziennym życiu (dla wyjaśnienia: Nikoś mieszka u swojej mamy).
Dziewczynki uwielbiają swojego brata, czekają na Niego z niecierpliwością i pytają kiedy będzie sobota z Nikosiem. Bardzo lubią wspólne zabawy w domek z krzeseł i koca, w żółwia, wspólne czytanie książek.
Nikoś od samego początku uczestniczył w życiu dziewczynek, nawet wybierał jedno imię: chciał bardzo siostrę Amelkę i ma :D Pomagał w przewijaniu, przy kąpieli. Nie denerwował się kiedy małe siostrzyczki dopominały się jedzenia co trzy godziny w nocy, wręcz wstawał i martwił się dla czego płaczą. Dziewczynki uwielbiają "buszować" w pokoju Nikosia, bo przecież On ma tam same skarby :) i fajne rzeczy :)
Super jest mieć starszego brata :)














Mój M :)

Kolejną, bardzo ważną osobą w moim życiu, wręcz najważniejszą, którą chciałabym Wam przedstawić jest mój mąż Radek. Dzięki Niemu moje życie dziś wygląda tak jak wygląda, czyli jest szczęśliwe, poukładane, przy Nim czuje się bezpiecznie. Wiem, że nie było mu łatwo. Mnoga ciąża, mój dwu miesięczny pobyt w szpitalu, później strach o życie i zdrowie dziewczynek, aż w końcu samo życie z nami - z 5 kobietami :). Wiedziałam i wiem, że w każdej chwili mogłam i mogę na niego liczyć, był i jest przy mnie w najtrudniejszych dla mnie momentach życia. Tak naprawdę przez to wszystko przeszliśmy razem, wspierał mnie, pocieszał, mówił, że wszystko będzie dobrze choć chyba sam w niektórych momentach w to nie wierzył. Jest kochanym mężem i wspaniałym ojcem, jest bohaterem dla swych córek, które są w Niego wpatrzone jak
w obrazek. Bardzo Go kocham i pragnę się przy Nim szczęśliwie zestarzeć ;)
Dziękuję ze jesteś :) 








Ja :)
Jestem szczęśliwą żoną i matką. Matką niezwykłą. Niezwykłą dlatego, że w ciągu kilku minut wydałam na świat cztery wspaniałe istoty: Antosię, Tatiankę, Amelkę i Maję. Moje życie w jednej chwili przewróciło się do góry nogami i jest mi z tym niesamowicie dobrze :)
Czym mogę się pochwalić? Otóż tym, że mam wspaniałego męża, cztery cudowne córki,  kochającą rodzinę, wspaniałych przyjaciół, skończone studia i całe życie przed sobą....




poniedziałek, 14 września 2015

Majka, Maja, Majeczka, Majunia......., Ogryzek ;D

Dziś kilka słów o Mai. Naszej najmniejszej Kruszynce, która ważyła 825g. Ona jako pierwsza zaczęła się pchać na świat bo starsze siostry ją przygniotły w brzuszku. Postanowiła, że 29 tydzień ciąży będzie w sam raz. Czuła się gotowa na spotkanie z nami ale czy tak było??? Majunia spędziła w szpitalu najwięcej dni, bo aż 67. Najgorsze było to, że końcówkę spędziła już tam sama, bez nas. Nie mogłam jej codziennie tulić bo pozostała trójka była już w domu. Odwiedzaliśmy Ją w miarę możliwości, na szczęście nie trwało to długo. Maja przeżyła dużo, powiedziałabym, że zbyt dużo jak na jej maleńkie ciało. Mimo niskiej wagi urodzeniowej miała ogromną siłę walki i chęci do Życia. Dała radę. Wygrała z niedomkniętym przewodem Botalla (drożny przewód tętniczy), była już szykowana do operacji ale jeszcze spróbowano podać lek i udało się.  Zespół zaburzeń oddychania, czterokrotna transfuzja krwi, retinopatia, refluks żołądkowy z tym wszystkim Majeczka sobie poradziła.




Po wyjściu ze szpitala Maja nadal walczyła już razem z siostrami. Multum wizyt kontrolnych, pobyty w szpitalu, dwa tygodnie z nogą w gipsie, która krzywo rosła - efekt przygniecenia w brzuchu mamusiowym. Przygnieciona nóżka to nic w porównaniu do przygniecionej główki, gdzie również usłyszeliśmy, że będzie musiała mieć modelowanie czaszki - tu też wydarzył się cud, wszystko pięknie samo się wymodelowało.




Dziś Maja jest śliczną dziewczynką, uśmiechniętą i uwielbiającą się przytulać a jeszcze bardziej uwielbia tańczyć. Świetnie radzi sobie ze starszymi o kilka minut siostrami, czasem siłą i krzykiem ale daje rade :)
Maja to taki nasz mały Ogryzek, który trzyma się "maminej spódnicy" (dobrze, że chociaż na czas przedszkola ją puszcza). Uwielbiam, kiedy wieczorem, przed zaśnięciem, Maja mówi: "Mamuś dziękuję za dziś" i tak jest co wieczór. Niesamowite uczucie usłyszeć takie słowa od własnego dziecka. Tak jak pozostałe siostry nie mogą wytrzymać bez niej ani chwili, taki i Ona też jest z nimi bardzo zżyta. Wrażliwa na krzywdę sióstr. Nawet jak, któraś ma karę, to Maja szybko podaje ulubioną maskotkę, przytula i dotrzymuje towarzystwa na "karnej poduszce" (wiem, nie każdy z Was podziela system kar i nagród ale to temat na później). No i chyba najbardziej widoczna i "słyszalna" ostatnio cecha Mai to gadulstwo. Jenyyyyy jak Ona nadaje :) i za to tez Ją bardzo, bardzo kochamy.





Maja i jej ulubiona maskotka - Pusiu ;)




Nasza mała panienka :)


Mam nadzieję, że te kila słów, które napisałam o dziewczynkach, pozwoliło w choć w maleńkim stopniu przedstawić moje Cztery Cuda. Kolejny post będzie dotyczył Nikodema - już niebawem dowiecie się Kto to, tatusia i troszkę o mamusi :) Przypominam, że o siostrach Mai pisałam TUTAJTUTAJTUTAJ :)
 Zapraszam ;)





piątek, 11 września 2015

Amelia, Amelka, Amelcia :)

Amelia, Amelka, Amelcia :)
Dziś przedstawię Wam Amelkę, która urodziła się z wagą 1000 g o godzinie 2.30 i mierzyła 39 cm. Wyszła do domu jako trzecia ale za nim do tego doszło wypłakaliśmy sporo łez i przybyło nam sporo siwych włosów. Nasza Calineczka miała martwicze zapalenie jelit, retinopatię, wielokrotnie przetaczaną krew i krwawienie śródczaszkowe III stopnia do komory lewej i II stopnia do komory prawej. To ostatnie brzmiało dla nas jak jakiś wyrok. Lekarze powiedzieli, że konsekwencje mogą być różne: może nie chodzić, może kiepsko rozwijać się intelektualnie, itp. Czekaliśmy kilka dni czy krwawienia ustąpią czy będą nadal niszczyć komórki mózgowe. Na szczęście ustąpiły. Pozostało nam czekanie na to, co złego narobiły w tej maleńkiej, niewinnej główce. Mijały dni, miesiące. Z Amelcią był świetny kontakt, super rozwijała się ruchowo, rehabilitacje przynosiły efekty. Jako pierwsza zaczęła raczkować, potem chodzić - kamień spadł nam z sera. Później czekaliśmy na mowę, też nie zauważyliśmy problemów.






Dziś Amelka jest mądrym, świetnie rozwijającym się przedszkolakiem. Ogólnie jest to taka nasza Złośnica. Krzykiem i uporem walczy o swoje. Uwielbia wkraczać do zabawy i psuć ja w najmniej oczekiwanym momencie. Kiedy któraś z sióstr kończy układać, np. puzzle lub budowle z klocków, wkracza Amelia i już po wszystkim. Pozostaje tylko jeden wielki płacz- delikatnie to ujmując :D
Uwielbia się przytulać,  kocha misie i od niedawna bardzo lubi naszego czworonoga, psa Szarika.









Amelka to taki jeden z czterech naszych cudów, który potrafi broić, krzyczeć ale też pięknie potrafi przeprosić, przytulić się i powiedzieć jak bardzo nas kocha :)  a my kochamy ją :)

Już dziś zapraszam na kolejny post, w którym poznacie Maję. Jak się urodziła to wszyscy mówili: "jej ona waży mniej niż kg cukru" :) Zapraszamy.



wtorek, 8 września 2015


Tatiana, Tatianka, Tianka - 
to nasza kolejna córka. Nie ma u mnie pierwsza, druga, trzecia czy czwarta, każda z nich jest dla mnie na pierwszym miejscu. Tianka urodziła się o 2.29, czyli jest młodsza od Antosi o dwie minuty :), ważyła 935g i mierzyła całe 38cm. Tak jak pozostałe siostry, walczyła dzielnie. Moja kolejna, żeby nie napisać, że druga Calineczka wyszła do domu po 56 dobach, pokonując martwicze zapalenie jelit, niedokrwistość, krwawienie śródczaszkowe II stopnia i retinopatię. 


                                                                                     
                                                                                   

Dziś Tianka jest bardzo wesołą, rezolutną dziewczynką. Wszędzie jest jej pełno. W naszym domu nikt nie zna tak dokładnie każdego kąta jak Ona. Bardzo lubi broić ale robi to w taki sposób, że nie potrafimy się na nią gniewać. Uwielbia swoją małpkę, z którą w ogóle się nie rozstaje (jest problem z jej wypraniem). Tatianka jest bardzo związana ze swoimi siostrami, jak tylko rano się budzi sprawdza czy wszystkie śpią na swoich podusiach. Jeśli choć jednej nie ma (bo postanowiła wcisnąć się między rodziców) od razu rozpoczyna poszukiwania.

                                                    Tatianka i sudocrem :)


                                          Tatianka i balsam do ciała :)

                                                    Tatianka i resztki sosu na włoskach :)

Podsumowując: Tianka to najukochańszy "Czort" na świecie. Bez Niej byłoby nudno. Kiedyś napiszę post o szalonych pomysłach moich córek, dowiecie się czegoś więcej nie tylko o balsamie, sudocremie czy sosiku :)
ps. Małpka pod paszką musi być :)


Pozdrawiam :) i już teraz zapraszam na post, pt. ......... zgadnijcie sami :D

czwartek, 3 września 2015

Antosia, Tosia, Antonina, Tonina :)

Chciałabym przybliżyć Wam całą moją rodzinę. W kolejnych postach postaram się napisać kilka słów o moich najbliższych.

Antosia, Tosia, Antonina, Tonina - tak wołamy na naszą najstarszą córkę. Najstarszą bo urodziła się jako pierwsza. Przyszła na świat o 2.27, ważyła 1200g.

Jak ją pierwszy raz zobaczyłam byłam przerażona. Maleńka jak Calineczka, leżała pośród mnóstwa kabli i kabelków. Leżała tak niewinnie w "szklanym domku" - inkubatorze. Walczyła dzielnie z wszystkimi przeciwnościami losu. Już w drugiej dobie została odłączona od respiratora i jej maleńkie płuca oddychały same. Pokonała retinopatię, krwawienia do komór mózgowych. Chciała żyć. Nie poddawała się a my razem z nią. Była najsilniejsza. Jako pierwsza opuściła też OIOM i jako pierwsza została wypisana do domu.
Antosia jest bardzo uśmiechniętą i pogodną dziewczynką a jednocześnie bardzo bojaźliwa. Póki co nie ma mowy o wyjściu do teatru bo wszelkie przebrania doprowadzają ją do histerii ;) Uwielbia układać puzzle i malować. Ma swoją ulubiona owieczkę bez której nie może zasnąć. Jeśli miałabym podsumować jednym zdaniem to powiedziałabym: Antosia to chodzący, piękny uśmiech o niebieskich oczkach :)





Pozdrawiam i zapraszam do czytania kolejnych postów :)
Kolejny tytuł to: Tatiana, Tatianka, Tianka :)

wtorek, 1 września 2015

Początek :)

Jak tylko dziewczynki przyszły na świat wielu znajomych mówiło mi żebym zaczęła prowadzić bloga. Zabierałam się wielokrotnie ale za każdym razem się poddawałam. Teraz, kiedy dziewczynki wyruszyły w swoją pierwszą poważną podróż życiową zwaną przedszkolem ja postanowiłam rozpocząć swoją przygodę z blogiem. I właśnie o tym tez będzie mój pierwszy wpis: o przedszkolu. Zapraszam.

Początek...
Dziś po raz pierwszy zostałam na osiem godzin sama, bez dziewczynek. Od trzech lat byłyśmy jak papużki nierozłączki. Całe noce, całe dnie razem. Zdarzyło się dwa, może trzy razy, że dziewczynki pojechały na noc do babci ale wtedy to mogłam o każdej porze zadzwonić i spytać co i jak. A dziś..... nie dzwoniłam.

Uważam, że przedszkole to świetna instytucja, która ma rewelacyjny wpływ na rozwój dzieci. Spędzają tam czas z rówieśnikami  i wspólnie uczą się życia. Oczywiście uczą się wszystkiego i piosenek, i wierszyków, i  zdarzają się nawet "brzydkie słowa" ale to też życie. Przedszkole jest potrzebne dziecku choćby po to żeby nauczyć się żyć z innymi ludźmi i radzić sobie w trudnych sytuacja, bo przecież te pierwsze dni do łatwych nie należą. Piszę to jako pedagog.

Jako matka napiszę, że było mi dziś ciężko. Już wczoraj wieczorem jak pakowałam worki, prasowałam ubranka miałam łzy w oczach. Jak ja sobie poradzę, jak odnajdę się w tej nowej sytuacji. Milion myśli przeszło mi przez głowę jak one sobie poradzą? Czy będą płakać, bo przecież z nikim innym nigdy nie zostawały. Czy poradzą sobie z ubraniem w piżamkę? Czy zjedzą obiad? Czy będą grzeczne?

Pożegnanie było szybkie. Buziak, kocham Was, przyjadę po obiadku, papa. Uważam, że to najlepszy i najłatwiejszy sposób choć serce bolało. Szybko uciekałam, żeby się przy nich nie rozpłakać. W domu bałam się każdego telefonu czy przypadkiem nie dzwonią z przedszkola - jak za złość telefonów było sporo, bo każdy dzwonił z pytaniem: "no i jak tam"?
Wybiła 14.30 i otworzyły się drzwi po obiadku. Antosia i Tatianka jak nas zobaczyły to strasznie się rozpłakały.  "Mamusiu nie było Cię, tęskniłam" - przez moment miałam wyrzuty sumienia, może za szybko tam poszły? może nie są gotowe? - przeszło mi przez myśl. Amelka wyszła bez płaczu ale z lekkim przerażeniem natomiast na Maję chwilkę musieliśmy poczekać ;) wyszła uśmiechnięta i to dodało mi 'kopa". Maja, o którą  najbardziej się bałam, bo ona taka "mamusiowa" była bardzo zadowolona. Opowiadała co się działo, że była dzielna i że było fajnie. Maja uświadomiła mi, że nie mogę się poddać muszę być silna, żeby tą silę przekazać moim córką, które walczą z tęsknotą i z nowa sytuacją. Wierze, że dadzą radę a ja muszę im w tym pomóc, przecież to bardzo mądre dziewczynki.
Jestem bardzo dumną mamą :) Przed snem powiedziały, że jutro też idą...... znowu się boję, bo już jutro będą bardziej świadome, że zostaną z Panią Beatką, koleżankami i kolegami a mamy nie będzie (dziś tak szybko wszystko się działo, że chyba nie zdążyły się zorientować, że je zostawiam), Powiedziały, że będą dzielne ;) Trzymajcie kciuki ;)

Tak było dziś rano, a jak będzie jutro?