MY

MY

poniedziałek, 21 grudnia 2015

Magia Świąt

Zbliża się fantastyczny czas...
Nie wiem jak Wy ale ja uważam, że ten czas oczekiwania się ostatnio wydłużył i nie ma on już w sobie tyle Magii co kiedyś. Teraz kolędy i pastorałki słychać już kilka dni po 1 listopada a zaraz po zniczach pojawiają się w sklepach ozdoby świąteczne. Jest tego tak dużo, że nie wiadomo co wybrać. Choinki przystrojone pięknymi bombkami, światełkami..... a ja tęsknie za piękną choinką ubraną w pierniki, łańcuchy i ozdoby wykonane przez moje dzieci, za taką choinką... trochę "kiczowatą" ale oryginalną i jedyną w swoim rodzaju. W tym roku jeszcze takiej nie mam ale w przyszłym mam nadzieję, że taką postawimy i własnoręcznie udekorujemy.
Od trzech lat Święta Bożego Narodzenia mają dla mnie zupełnie inny wymiar. Pierwsze Święta po przyjściu na świat dziewczynek były wielką niewiadomą. Do ostatniej chwili nie wiedzieliśmy czy spędzimy świąteczny czas w komplecie, bo przecież lekarze mówili, że dziewczynki na pewno będą musiały zostać w szpitalu do właściwego terminu porodu, czyli do 25 grudnia :) Jednak ich siła i chęć walki była tak ogromna, że 9 grudnia cała nasza rodzina była już w domu. Nasza radość nie trwała zbyt długo, gdyż 12 grudnia cała nasza czwóreczka została "zakwaterowana" w szpitalu ze stwierdzonym zapaleniem płuc. Razem z mężem "przeprowadziliśmy" się na odział szpitalny. Przez 11 dni mieszkaliśmy właśnie tam i nawet planowaliśmy zakup małej choinki bo nie liczyliśmy na wyjście. Jednak kolejny raz los się do nas uśmiechnął. Dziewczyny wzięły się w garść i dzień przed Wigilią wypuścili nas ze szpitala. Wówczas Święta spędziliśmy w domu, jedząc potrawy przygotowane przez nasze rodziny :) Mimo wszystko były to piękne Święta. Pierwsze, nasze wspólne, tak prawdziwie wyczekane. Nie myślałam wówczas o porządkach, o prezentach, o całym tym przedświątecznym szale. Marzyłam tylko o Świętach z moją rodziną - i się udało.


Rok później było już inaczej. Dziewczynki były już większe, zaczynały chodzić.... i to był powód do ustawienia kilku gałązek świerku na komodzie bo choinka mogłaby nie przeżyć :) Tym razem mieliśmy więcej czasu na przygotowanie prezentów, troszkę bardziej odczuliśmy ten świąteczny szał :) Niestety, wówczas jeszcze nie było okazji żeby dziewczynki poznały osobiście Świętego Mikołaja.



W kolejne Święta już działo się dużo więcej :) Wspólne ubieranie choinki, wspólne porządki (o ile tak to można nazwać), dzielenie się opłatkiem i wspólne śpiewanie kolęd. Pamiętam jak dziewczynki długi, długi czas po okresie świątecznym śpiewały "lili lili laj Małe Dzieciąteczko...". Już tak naprawdę w pełni świadomie cieszyły się z prezentów, które znalazły pod choinką, bo Mikołaj znowu zdążył uciec :)
Niestety brak zdjęć z tego okresu bo zostały u babci na komputerze :) ale za to możecie posłuchać TUTAJ.

Dziś jest już zupełnie inaczej. Nasze trzylatki już poznały Świętego Mikołaja, czekają na swoje wymarzone prezenty, śpiewają z matką kolędy lepiąc i dekorując pierniki. Zupełnie inny jest ten czas oczekiwania. Patrząc na te uśmiechnięte buzie, pełne zachwytu i zdziwienia po prostu chce się Tych Świąt. Codziennie rano, kiedy się budzą pytają czy to już? czy już przyszły Święta? Jeszcze nie, jeszcze kilka dni..... i napiszę Wam jak było :)




Więcej zdjęć ze Świątecznych przygotowań możecie zobaczyć na naszym Fanpage/u :) TUTAJ
W tym roku hitem jest "Przybieżeli do Betlejem..." :) Zobaczcie sami :)

Kochani, ponieważ do Świąt zostało już kilka dni, w zasadzie dwa :) życzę Wam wszystkim wszystkiego co najlepsze. Oby te Święta były dla Was wyjątkowe, radosne, spędzone w gronie najbliższych. Białych....chyba mnie troszkę poniosło :D no ale cuda się zdarzają, więc śniegu tez Wam życzę :)
Wesołych Świąt i wszystkiego naj, naj :)

Ps. Wybierając powyższe zdjęcia natknęłam się na jedno o którym już zapomniałam ale bardzo mnie wzruszyło :) oto one :) szkoda, że nie mam więcej rąk :)





niedziela, 6 grudnia 2015

Hoł, Hoł, Hoł :)

Kochani tematów do pisania nazbierało się sporo ale niestety brakowało czasu. Dziewczynki załapały wirusówkę i kilka dni spędziliśmy wspólnie w domu. Nawet udało nam się czasami pospać do 7.30 a nie jak to zwykle bywa o 6 (przy dobrych wiatrach) wpadają do sypialni z okrzykiem: mamo, gdzie ubranka? idziemy do przedszkola!
O tym jak dziewczynki zmieniły się od 1 września i to jakie zaobserwowaliśmy zmiany przez te trzy miesiące opisze w kolejnym poście.
Dziś chciałabym się skupić na........ Mikołaju :)
Maja (rok 2013)
fot. Monika Bechta

Tak naprawdę dopiero w tym roku dziewczynki są na tyle duże, że zaczynają rozumieć o co chodzi z tym brodatym gościem, który ukradkiem w nocy zostawił im przy łóżku prezenty.
Ogólnie u nas nie robimy sobie mikołajkowych prezentów, prócz drobiazgów dla dzieci :) i tak tez było w tym roku. Wczoraj cały dzień dziewczynki starały się być grzeczne, bo przecież tylko do takich dzieci przychodzi Mikołaj :)
Tatianka (rok 2013)
fot. Monika Bechta

Rankiem, kiedy jeszcze było ciemno ( o 7 rano :) ) cała czwórca przywędrowała do naszej sypialni. W gramoliły się do łóżka, delikatnie dały nam do zrozumienia, że mamy im ustąpić miejsca :) Zapytałam czy był Mikołaj? Stwierdziły, że nie - ciemno w pokoju, więc nie dojrzały stojących paczek ;) Poszłam, wiec z nimi, zapaliłam światło... słuchajcie dziewczynki zamarły. Otworzyły buzię i zaskoczone wpatrywały się, każda w swoja torbę. Były tam słodycze. Zgodnie z ustaleniami mogły je ruszyć dopiero po śniadaniu :) Ha, ha, oczywiście po chwili część została już rozpakowana: "mamusiu my tylko wąchamy :) Ale wiesz co? te cukierki to takie same jak kupuje nam dziadek" :D - ten tekst spodobał nam się najbardziej ( były tam, też słodycze od dziadków). Radość była niesamowita :) Maja przyszła do mnie i mówi: Mamuś nie smuć się, Ty nie byłaś niegrzeczna, On tylko dzieciom przynosi prezenty, ty naprawdę byłaś grzeczna ale jesteś już duża i dla tego nie dostałaś :)
Antosia (rok 2013)
fot. Monika Bechta

Amelka (rok 2013)
fot. Monika Bechta

I tak zaczęłam sobie wspominać. Trzy lata temu 6 grudnia, czekaliśmy jeszcze na wyjście Mai ze szpitala. A dziś, nasze cztery Skarby już są tak rozumne, że zaskakują nas na każdym kroku :)
Wspominałam też jak to było u mnie, kiedy byłam mniej więcej w ich wieku, no ciut starsza :) Było zupełnie inaczej. Pamiętam, że na Mikołajki nie było żadnych prezentów ale za to były na wigilię, pod choinką lub przynosił je Gwiazdor albo Mikołaj - zależy jaki strój miał pod ręką tata :)
Pamiętam jak pewnego razu dostałam paczkę od cioci z Niemiec - kurcze co to było w tamtych czasach..... masa pysznych słodyczy no i piękny różowy dres :) Następnego dnia ubrałam go do szkoły i koleżanki mi zazdrościły ;) Po kilku miesiącach przyjechała ciocia, wróciłam ze szkoły - oczywiście w dresie ;) a ciocia mnie pyta: a co ty w piżamie do szkoły chodzisz? :) Oczywiście nie przyznałam się w szkole, że to piżama :)
Dziewczynki Mikołaja maja w przedszkolu za kilka dni, jesteśmy ciekawi jak to będzie :), gdyż One są bardzo bojaźliwe, boją się wszelkich przebranych istot :) ( w czerwcu na dzień dziecka przyjechała do nas ekipa Stali Gorzów - nasi żużlowcy, z panem przebranym za pięknego, niebieskiego misia..... co się działo??????? tak szybko uciekały, że pogubiły buty, mnie przewróciły, a krzyk był taki, że słyszało nas pół osiedla :)
Relację z wizyty Mikołaja na pewno zdamy na naszym FB :)
Podsumowując, chciałabym powiedzieć, że podoba mi się, że ktoś wymyślił Mikołaja i całe to zamieszanie wokół niego. Tego dnia nawet dorosły czuje się jak dziecko, kiedy patrzy na radość dzieci lub kupuje czy pakuje prezenty. W czasach, gdzie wiecznie gdzieś pędzimy, gdzie brakuje nam czasu, przez moment się zatrzymujemy i wspominamy nasze dzieciństwo :) .
Choć mikołajkowy dzień dobiega końca to i tak życzę Wam Wszystkim żebyście choć na chwilkę zatrzymali się i powspominali te najpiękniejsze chwile swojego dzieciństwa :)




czwartek, 19 listopada 2015

Największe Skarby :)

Dzisiejszy post będzie znowu o niezwykłych osobach :) mam wrażenie, że wokół mnie są sami niezwykli ludzie :)
Niezwykli nie tylko dla mnie ale również dla moich dzieci. Bez nich byłoby smutno. Ja nie miałabym tak ogromnego wsparcia i pomocy a dziewczynki nie doznałby tyle ciepła i radości - bo od Nich otrzymują prawie tyle co od nas - rodziców. O Kim mowa? Tak, własnie tak :) o Babciach i Dziadku :) 
Cudowne zdjęcie :)

Babcia i dziadek to skarby i o tym wszyscy wiemy. Ja znałam tylko jedna swoją babcię i jak przez mgłę pamiętam swoja prababcię. Żałuję, że nie było mi dane poznać drugiej babci i dziadków. Zawsze wszystkim zazdrościłam, że tak dokładnie znali historię swojej rodziny bo mieli najlepszych nauczycieli. Kto jak nie dziadkowie umieją najlepiej to przekazać. Kto jak nie dziadkowie przymykają oko na wszelkie dziecięce wybryki, najszybciej wybaczają i rozpieszczają jak nikt inny. 
Moje dziewczynki są zakochane w swoich babciach i dziadku. Niestety nie miały możliwości poznania dziadka Bronka - mojego taty i strasznie nad tym ubolewam ale wiem, że gdzieś tam z góry na nie spogląda i cieszy się razem z nami. Za to dziadek Kaziu świetnie nadrabia to, że dziewczynki maja jednego dziadka i to właśnie On wie co jego wnuczki lubią najbardziej, w co mają ochotę się pobawić. Niejednokrotnie zdarzyło się tak, że byliśmy u dziadków i jedna z dziewczynek znalazła gdzieś w skarbach dziadka, np. latarkę i wiecie co się działo? W ciągu pięciu minut dziadek choćby z pod ziemi ale wykopał kolejne trzy latarki, bo przecież pozostałe wnuczki też muszą mieć :).
Z babciami jest podobnie. Pamiętam jak zobaczyły dziewczynki pierwszy raz jeszcze w szpitalu. Miałam taką możliwość żeby wprowadzić je na salę. Widziałam w ich oczach strach, przerażenie. Bały się sytuacji, kiedy będą musiały je wziąć na ręce, przewinąć, nakarmić. Ale jakoś się udało. Otrzymałam od nich ogromną pomoc. 
Babcie i Antosia

Dziewczynki już wiedzą, że u dziadków prawie wszystko im wolno :) ale są pewne granice, nad którymi czuwam, np. jeśli chodzi o dziadkowe czekoladki, rozwalanie skarbów u babci Wandzi (ogromna skrzynia z zabawkami) czy jedzenie pierogów babci Jadzi aż do bólu brzucha :)
Moja mama i teściowa (tak, tak mam niesamowitą teściową :)) pomagały mi we wszystkim. Pierwsze dni z maleństwami w domu były dla mnie strasznie trudne ale zawsze mogłam na nie liczyć. Kiedy jechaliśmy odebrać Maję ze szpitala nie było problemu aby bacie zostały z pozostałą trójką w domu. 
Dziewczynki maja jeszcze prababcię - babcię mojego męża - Gienię. To jest niesamowite, że mają takie szczęście bo przecież w naszych czasach dożyć prawie 90 lat to coś wspaniałego. Mało tego, babcia mimo swojego wieku jest w pełni świadoma i dziewczynki lubią z nią spędzać czas choć jest go niewiele. Dlatego chciałabym na tyle ile to możliwe, aby się z nią spotykały, aby kiedyś mogły powiedzieć, że ciepło i miło wspominają swoją prababcię - choć póki co niech żyje jak najdłużej :)
Wiem, że moje córki mogą liczyć na dziadka i babcie o każdej porze dnia i nocy. Czasami mam wrażenie, że dziadkowie to taka instytucja wspierająco-pocieszająca działająca 24 na dobę a w ramach zapłaty wystarczy uśmiech wnuczek :) 
Babcia Wandzia z wnuczką

Babcia Jadzia i dziadek Kaziu z wnuczkami

Najfajniej u dziadków na rączkach :)

Amelka z babcią Wandzią

Jeśli chcecie zobaczyć jak babcia Wandzia i dziadek Kaziu dawali sobie radę z wnuczkami w pierwszych miesiącach życia to zapraszam na filmik: 



wtorek, 10 listopada 2015

(Nie) Współczesne dzieci.

Tym postem pewnie włożę przysłowiowy "kij w mrowisko".
W minioną sobotę przez moment pierwszy raz w życiu pomyślałam "mam nie współczesne dzieci". Dziewczynki razem z wujkiem oglądały zdjęcia w jego telefonie. W pewnym momencie wujek dał Antosi telefon, żeby sama "przesuwała" paluszkiem na kolejne zdjęcia a ona nie wiedziała jak ma to zrobić. Spoglądając na dziewczynki pomyślałam "kurcze, czy ja dobrze robię"? Moje dzieci nie bawią się tabletem, telefonem czy nawet komputerem. Nie mają pojęcia co to YOUTUBE (chyba, że chcą potańczyć to włączamy im piosenki dla dzieci). Boją się bajek, które lecą na CN. Zaczęłam obawiać się, że nie poradzą sobie w życiu, bo przecież teraz bez internetu i bez bajek z pingwinem Kowalskim czy żółtą gąbką o chudych nóżkach (Spongebob) to jak bez ręki. Jednak szybko otrzeźwiałam. W końcu ja też byłam dzieckiem i potrafiłam bez tego żyć (pierwszy komputer rodzice kupili mi jak byłam w liceum). Jest tyle innych ciekawych rzeczy do zrobienia i fajnych zabaw, którymi można zainteresować dziecko. Wiem, teraz są inne czasy, niż 30 lat temu, kiedy to ja byłam w ich wieku. Teraz mało kto ma czas na zabawy z dziećmi, woli posadzić je przy komputerze, tablecie bo coś musi jeszcze zrobić lub jest zbyt zmęczony po ciężkiej pracy. Ja się tego boję. Po prostu, boję się, że gdzieś się zatracę, spodoba mi się "chwila dla siebie" i nie zauważę, kiedy moje dziecko pogubi się w wirtualnym świecie. Jestem dumna z tego, że mogę pochwalić się się jak moje córki układają puzzle, opowiadają sobie bajki, kolorują czy bawią się "w dom". A komputera i internetu jeszcze zdążą się nauczyć. Mam tylko nadzieję, że kiedyś usłyszę "dzięki mama".
Nie chcę tym postem absolutnie nikogo oceniać, każdy ma swój sposób na wychowanie. Ja mam właśnie taki :)

My tak spędzamy wolny czas:






środa, 4 listopada 2015

Rozmowa z M.... :)

W ostatnim poście zapowiedziałam co będzie w kolejnym. Wspomniałam o wywiadzie z kimś bardzo ważnym. Ważnym zarówno dla mnie jak i dla moich córek. Postanowiłam zadać kilka pytań mojemu mężowi - Radkowi :)  Bardzo mu dziękuję, za to, że zgodził się podzielić z Wami swoimi przemyśleniami.

Jedna z córek spała w tym czasie w łóżeczku ale miejsce na plecach jeszcze było :)

1) Pierwsza myśl jaka przyszła Ci do głowy po tym, jak usłyszałeś, że będą czworaczki?
R. Pierwsza myśl, która mi przyszła do głowy - czy dam radę utrzymać taką dużą rodzinę, czy wszystko będzie dobrze z żoną i dziećmi.

2) Pierwsze wrażenie po tym jak zobaczyłeś córki, bo widziałeś je jako pierwszy?
R. Pierwsza myśl to: jakie one małe, jakie bezbronne. Mogły jeszcze podrosnąć w brzuszku mamy, bardzo się o nie bałem.





3) Jak wspominasz okres mojego pobytu w szpitalu?
R) Okres Twojego pobytu w szpitalu był trudny. Przeżywałem wszystko razem z Tobą, od rozpaczy gdy Cię "zapuszkowano" :) niespodziewanie w szpitalu, poprzez rozłąkę, słyszenie się tylko przez telefon, ciągłe przejazdy z wodą mineralną do Poznania (w ciąży piłam strasznie dużo wody :) ) ale wiedziałem, że jesteś pod dobrą opieką w szpitalu a sama sobie dokładasz niepotrzebne niepokoje.

4) Jakie były pierwsze dni dziewczynek w domu?
Pierwsze dni w domu dziewczynek to duży stres, nieprzespane noce, zmęczenie, tygodniowa wizyta w szpitalu gorzowskim, strach przed przewijaniem  (2kg wagi) i ciągłe karmienia. Ale adrenaliny było tyle, że nie czuło się zmęczenia.





5) Co wspominasz najmilej?
Co wspominam najmilej? - to, że udało się, że dzieci wyszły obronną ręką do domu po tych ciężkich przeżyciach.

6) Co wspominasz źle? 
Źle wspominam organizację w niektórych przychodniach, która bardzo wymęczyła nas a przede wszystkim dzieci.
O naszej organizacji przy wyjazdach do przychodni o w ogóle o naszej organizacji możecie poczytać TUTAJ.

Na końcu zaproponowałam aby Radek powiedział coś od siebie, czym chciałby się z Wami podzielić. Odpowiedź bardzo mnie zdziwiła, wręcz wzruszyła :)

R: Najważniejsze co chcę powiedzieć to, to że byłem i jestem z ciebie dumny. Nigdy nie przypuszczałem, że można mieć tyle siły i opanowania i tak dobrej organizacji. Do dziś muszę to powiedzieć, że gdyby nie kochana mama naszych Pociech to.......nie wiem jakby to było. Kocham Cię.... tak po prostu :*

Bo tata fajny jest :)

Dziękuję :*

Mam nadzieję, że ten inny post Wam się spodoba. Jeśli tak to w przyszłości pojawi się podobny z pytaniami skierowanymi do taty trzyletnich czworaczków. Czyli jak radzi sobie tata z czterema Czortami :)
Zapraszam :)


środa, 28 października 2015

Niezwykłe spotkanie :)

Kochani bardzo Was przepraszam, że była tak długa przerwa w pisaniu. Wybaczcie ;)
Dziś chciałabym opisać Wam spotkanie z Mamą Czworaczków z Bydgoszczy - Patrycją. Nie chcę już zanudzać Was całym przebiegiem spotkania i tym jak było fantastycznie bo o tym możecie poczytać na naszych Fanpage: TUTAJ i TUTAJ, lecz chciałabym opisać własne odczucia i spostrzeżenia.
Z Patrycją poznałyśmy się przez Facebooka, napisała do mnie pełna przerażenia i strachu przy końcu swojej ciąży. Od tamtej pory wymieniałyśmy się różnymi doświadczeniami i spostrzeżeniami. Ale to ma się nic do spotkania oko w oko z mamą innych czworaczków. To było tak jakbym cofnęła się o dwa lata, kiedy to dziewczynki były w takim wieku jak chłopcy Patrycji. Kiedy trzeba było mieć oczy do koła głowy bo dzieci uczyły się chodzić. Wróciły wspomnienia całej organizacji, jak tu sprawnie i szybko nakarmić Skrzaty, jak tu szybko przewinąć i jednocześnie zwracać uwagę na pozostałe, raczkujące po ziemi dzieci. Był taki moment, kiedy mama chłopców stała przede mną z dwójką na rękach i w pewnym momencie szybko podstawiła nogę trzeciemu żeby zamortyzować upadek. Słuchajcie, to było niesamowite. Pamiętam, że u nas było tak samo, z tym, że ja nie zwracałam na to uwagi. To wszystko przychodziło tak automatycznie i naturalnie, że szybko się o tym zapomniało (zapewne tak samo jest u Patrycji). Patrzyłam na Nią z dumą i myślałam o sobie, kurcze to tak jak ja tylko dwa lata wstecz :).
Muszę też przyznać, że dzięki czworaczkom - bo to głównie nas łączy, miałyśmy i mamy sporo wspólnych tematów. Rozmowy nie miały końca, aż ciężko było się rozstać.
Po tym spotkaniu zaczęłam doceniać siebie, rozumieć to dlaczego budzimy tak wielki podziw u naszych znajomych, bliskich i zupełnie obcych ludzi. Obserwowałam Patrycję i jej męża z ogromnym podziwem. Ileż siły trzeba mieć aby to przetrwać, ileż cierpliwości i miłości do każdego dziecka z osobna a jednocześnie do całej czwórki? Jak trzeba postępować aby każde z dzieci czuło się wyjątkowe u boku rodzica?
Teraz dziewczynki mają trzy latka, przechodzą bunt, są bardziej absorbujące, zadają mnóstwo pytań, wszystko x4 - nie ukrywam, jest to męczące, ale takie spotkania jak to, dało mi ogromnego "kopa" do dalszego działania. Nabrałam nowych sił, świeżości. Patrycja na nowo zaszczepiła we mnie masę energii. Poczułam się naprawdę wyjątkową mamą, nie dla tego, że ktoś mi tak powiedział ale dla tego, że tak po prostu jest :)
Z pełną świadomością mogę powiedzieć, że jestem z siebie dumna!
Proponuje wszystkim mamą wieloraczków i nie tylko, które uważają, że są zmęczone, że dopadł je kryzys, zorganizować takie spotkanie. Jest to świetny moment, aby na nowo, wzajemnie naładować swoje bateryjki :D
Dziękuję :)

Poniżej wstawiam kilka fotek z okresu kiedy dziewczynki miały nieco ponad rok :)

Antosia

Amelka

Maja

Tatianka

Pierwsze urodziny :)

Amelka (do dziś uwielbia robić zadymy :))


Już dziś zapowiedź kolejnego posta. Będzie w nim wywiad a może bardziej swobodna wypowiedź Kogoś bardzo wyjątkowego :) Zapraszam :)
Zapraszam również do śledzenia nas na naszym Fanpage: https://www.facebook.com/gorzow.czworaczki/?fref=ts

piątek, 16 października 2015

Co zmieniło się w moim życiu?

Często pytacie mnie: czy pojawienie się dziewczynek na świecie zmieniło mnie i moje życie? W tym poście chciałabym Wam na to i inne pytania odpowiedzieć.
Oczywiście, że dziewczynki odmieniły moje życie.
Teraz jest tak :)
Kiedyś było tak :)
Kiedy nie było dziewczynek żyłam swoim życiem. Co chciałam to robiłam. W dni wolne od pracy leniuchowałam. Obiad? Był albo nie było. Zawsze mogłam podskoczyć na kebaba lub pizzę. Byłam odpowiedzialna tylko za siebie i za swoje czyny. Częste wypady na zakupy, na kawę z koleżankami,  do kina z mężem i powroty o późnej porze. Nie musiałam nikomu się tłumaczyć.
Już sama wiadomość o tym, że jestem w ciąży zmieniła moje nastawienie do życia. Zaczęłam o siebie bardziej dbać, zresztą już nie tylko o siebie a o nas. Od tej chwili myślałam już tylko MY a nie ja. Moja codzienność została całkowicie podporządkowana dziewczynkom. Mimo tego, że nie chodziłam do pracy, wszystko było jak w zegarku. Wyjścia na kawę, do kina, odeszły na dalszy plan, wręcz odeszły w zapomnienie. Pojawiły się wyjścia na spacery z wózkiem. Pamiętam, że brakowało mi wyjścia na spacer z dziewczynkami w towarzystwie koleżanek. Każda była ze swoim maluchem w wózku a ja zazwyczaj sama, bo przecież nie dałabym rady z dwoma podwójnymi wózkami. Na szczęście moje wspaniałomyślne koleżanki nigdy o mnie nie zapomniały i przychodziły (nadal przychodzą) do nas ze swoimi dziećmi. Robimy sobie takie małe party :) z paluszkami i chrupkami no i kawą wypitą - nie w spokoju :D Za co bardzo Wam dziękuję :)
Zakupy? Tak oczywiście, że są. Jak dziewczynki jeszcze nie chodziły do przedszkola to razem w piątkę jechałyśmy sobie na takie babskie zakupy. Różnica polegała na tym, że rzadko kiedy kupowałam coś dla siebie, raczej dla dziewczynek. Kiedyś, codziennie rano można było ode mnie usłyszeć: w co ja mam się ubrać albo nie mam się w co ubrać ;) Dziś pytanie brzmi: w co Was ubrać? bo ja już w jeansach albo leginsach i rozciągniętym swetrze stoję przy szafie z dziecięcymi ubrankami :)
Punktualność? Raczej nie ma mowy :) Już wszyscy znajomi wiedzą, że rzadko kiedy uda nam się zdążyć na umówioną godzinę. Zazwyczaj mówimy: nie czekajcie na nas, na pewno będziemy ale nie wiemy o której :) To od dziewczynek zależało jak długo spały, w jakim budziły się humorze, to czy zdążymy na ciepły obiad do naszych rodziców też zależało od nich. Szczerze mówiąc teraz jestem dumna z siebie, że udaje nam się zorganizować tak poranek, że jeszcze nie spóźniliśmy się do przedszkola :)
Obiad? Jest i musi być. Po pierwsze bardzo mnie cieszy kiedy trzylatka mówi mi: "jaki pyszny obiad ugotowałaś mamusiu" :) po drugie uważam, że coś ciepłego codziennie trzeba zjeść. Przyznam się, że zaczęliśmy bardziej dbać o siebie, bo przecież mamy dla kogo żyć :), a po trzecie uważam, że wspólny posiłek chociaż raz dziennie to coś niesamowitego i bardzo ważnego dla rodziny.
Od kiedy pojawiły się dziewczynki wieczory zrobiły się mniej romantyczne :) Nie siedzę w fotelu, z lampka wina tylko stoję przy desce do prasowania :) albo ogarniam mieszkanie z klocków, puzzli i innych zabawek a w ciągu dnia nie oglądam porannych programów z kawa w ręku lecz oglądam Księżniczkę Zosię albo Pepę :) ewentualnie Dino pociąg albo Tomka ;) w ostatnim czasie furrorę robi bajka Trojaczki - sama nawet oglądam :)
Co ważne, odkąd dziewczynki poszły do przedszkola muszę codziennie uczyć się nowych wierszyków i piosenek bo pytają: mamo a jak to było? Znam już wierszyk o misiu co miał urwane uszko, o jesieni, piosenkę o gruszce, itd - dobrze, że internet wszystko podpowie :)
Czy ja się zmieniłam? Nie wiem. Muszę podpytać najbliższych i przyjaciół :) Na pewno zaczęłam doceniać to co mam, swoja rodzinę, to przez co przeszłam pozwala mi codziennie dziękować za córki. Możecie o tym poczytać TUTAJ. Na pewno jestem troszkę bardziej zmęczona, mam inne priorytety ale ogólnie chyba pozostałam tamtą Baśką :)
Tak na koniec chciałabym Wam napisać jedno. To, że moje życie przewróciło się do góry nogami odkąd pojawiły się dziewczynki, fakt, że musiałam zrezygnować z wielu rzeczy i przyjemności, to że jestem bardziej zmęczona i niewyspana - nie oddałabym tego za nic w świecie. Kocham to moje dotychczasowe życie w takim towarzystwie. Jest zupełnie inaczej, jest cudownie :)

Amelka

Antosia - mamo jestem Antosia, nie Tosia :)

Maja

Tatianka





 Jak nie kochać takiego życia w takim towarzystwie?





środa, 7 października 2015

Wspomnienia... te mniej fajne.

Kochani w ostatnich dniach dużo się u nas dzieje, a to za sprawą cudownej daty 5. 10. 2012, kiedy to trzy lata temu na świat przyszły nasze Królewny. Z tej okazji chciałabym złożyć Wam, moje córeczki życzenia dużo, dużo zdrowia i szczęśliwego dzieciństwa, które będziecie w przyszłości miło wspominać.


Ta data i serial jaki ostatnio jest emitowany w telewizyjnej dwójce " Moje 600g szczęścia", sprawiły, że powróciły we mnie wspomnienia. Każdego dnia oglądam odcinek i mam wrażenie, że jest to po części serial o mnie i mojej rodzinie. Mimo tego, że minęło tyle czasu to te wszystkie odgłosy aparatury, nazwy sprzętu, rozmowy lekarzy sprawiają, że łzy same płynął po policzkach a na rekach pojawia się gęsia skórka. Wspomnienia niekoniecznie fajne. Był to czas wylanych wielu łez, nieprzespanych nocy, stresu i zmartwień a jednocześnie ogromnej radości z każdego przeżytego dnia moich Skarbów. Tak naprawdę póki się tego nie przeżyje to się tego nie zrozumie.
Od samego początku wiedzieliśmy, że dziewczynki urodzą się jako wcześniaki. Zaczęłam się interesować tym tematem, czytać, pytać i myślałam, że jestem w pewnym stopniu przygotowana na to. W praktyce okazało się zupełnie inaczej. Dziewczynki, jak już wiecie urodziły się w 29 tygodniu ciąży, ich waga to ok 1kg. Poród rozpoczął się nagle w środku nocy. Na sali operacyjnej przeraził mnie tłum ludzi, cztery zespoły, po kilka osób do każdego dziecka. Cała operacja trwała dosłownie chwilę, najdłuższy moment to leżenie na sali pooperacyjnej. Leżałam i nic nie mogłam zrobić. Tak jak każda matka marzy o tym żeby przytulić swoje dziecko zaraz po porodzie, pocałować i zacząć od pierwszych chwil się nim opiekować, tak ja marzyłam o tym aby dziewczynki przeżyły. Pierwszy raz zobaczyłam je dopiero po kilku długich godzinach. Obolałą zawiózł mnie mąż na odział intensywnej terapii noworodka. Tam doznałam szoku. Pomyślałam wówczas: Boże dlaczego inne mogą tulić a ja patrzę przez szybkę inkubatora i widzę więcej sprzętu niż tego małego ciałka. Miałam pretensje do całego świata a jednocześnie czułam radość, że chociaż mam na Kogo  popatrzeć i do Kogo przyjść.
Pierwsze dni były naprawdę ciężkie. Pierwsze diagnozy, rozpoznania. Zapoznanie się z całą tą aparaturą, która wiecznie wydawała jakieś dźwięki niekoniecznie świadczące o jakimś zagrożeniu. Mój świat zaczął się kręcić wokół szpitala. Przychodziłam rano, wychodziłam późnym wieczorem. Miałam to szczęście, że całe dnie mogłam spędzać przy dziewczynkach. Ogromy szacunek kieruję w stronę personelu, który opiekował się moimi dziećmi. Te wszystkie "Ciocie", które znały nasze maleństwa lepiej niż ktokolwiek wspierały mnie bardzo. Zawsze mogłam liczyć na dobre słowo, pomoc. Wiedziałam, że wychodząc do domu zostawiam dzieci pod najlepszą opieką. Bardzo podobało mi się ich podejście. Wszyscy lekarze i pielęgniarki byli poubierani w pięknie kolorowe stroje, za każdym razem, kiedy robili coś przy dzieciach rozmawiali z nimi tak jak rozmawia się z każdym dzieckiem urodzonym o czasie. Ktoś patrząc z boku mógłby pomyśleć, po co to wszystko, przecież te dzieci nie widzą, nie czują - wiele razy to słyszałam. Ależ skąd. Czują więcej niż nam się wydaje. Jakie to piękne uczucie kiedy kładąc rękę na dziecku leżącym w inkubatorze ono czuje, że to matka czy ojciec. Pamiętam, że dziewczynki bardzo się uspakajały kiedy słyszały mój głos. Często też w takich sytuacjach miałam pretensje do wszystkich dlaczego muszę czytać bajki dzieciom leżącym w szklanym domku? Dlaczego muszę śpiewać kołysanki, stojąc przy inkubatorze albo kangurując dziecko na bujanym fotelu a nie jak każda matka leżąca obok dziecka  we własnym, bezpiecznym domu. Dlaczego codziennie idąc na oddział neonatologi, szłam z przestrachem czy moje dzieci tam są? Bo przecież nie każdy miał tyle szczęścia. Jednak za każdym razem szybko te myśli uciekały mi z głowy bo przecież najważniejsze było, to że mam komu śpiewać i komu czytać. Z czasem przyzwyczaiłam się do całej tej sytuacji, o ile do tego można się przyzwyczaić.



Całe moje nastawienie zmieniła jedna sytuacja, bardzo poważna. Do dnia dzisiejszego nie jest mi lekko o tym mówić.
Kilka dni po tym jak urodziły się nasze dziewczynki, na tym samym oddziale pojawiły się tez trojaczki. Niestety w stanie krytycznym. Przez jakiś czas mijałam w szpitalnym korytarzu mamę chłopców, zamieniałyśmy kilka słów, wspólnie podtrzymując się na duchu i dodając sobie wzajemnie wiary i nadziei. Pewnego dnia kiedy przyszłam dowiedziałam się, że jeden z chłopców odszedł. Kilka dni później następny... a jak moja Antosia przechodziła na kolejny odział - bliżej domu, odszedł trzeci chłopczyk. Widziałam ta mamę. Stojąca, bezsilnie patrzącą jak lekarze reanimują jej ostatniego synka. Nie udało się. Wyszłam. Zapłakana, nie wiedziałam co mam jej powiedzieć. Moje dzieci już powoli przechodziły na inne odziały a jej schodziły z tego świata. jakie to było niesprawiedliwe. Po dzień dzisiejszy nie wiem co bym jej powiedziała jakbym Ją spotkała. Ta sytuacja zupełnie odmieniła moje myślenie. Zaczęłam walczyć ze wszystkich sił. Odrzucałam wszystkie złe myśli od siebie. To nie znaczy, że od początku nie walczyłam, walczyłam tylko to była walka z przestrachem, z chwilami słabości, a cała ta sytuacja nie wiem dla czego sprawiła, że dostałam jakieś pozaziemskiej energii, i niesamowitej wiary w to, że będzie dobrze, że musi być dobrze. I dzięki Bogu tak było.
Z dnia na dzień dziewczynki czuły się lepiej. Ubywało im całego sprzętu. Jakie to szczęście zobaczyć dziecko w szpitalnym łóżeczku, gdzie mogłam już w każdej chwili wziąć córki i przytulić nie prosić o pomoc pielęgniarki w ogarnięciu kabelków. Zaczęłam cieszyć się z rzeczy niby naturalnych, takich jak móc nakarmić dziecko butelką, swobodnie przewinąć a nawet wykąpać.

Cały ten pobyt w szpitalu wiele mnie nauczył. Zmienił moje patrzenie na świat. Nauczył mnie pokory. Nauczył mnie doceniać to co mam najważniejsze. Problemy dnia codziennego stały się mniej ważne. W chwilach słabości tłumaczę sobie: dziewczyno masz zdrowe, super rozwijające się dzieci czego chcieć więcej? Reszta się jakoś ułoży, poskłada. Zaczęłam doceniać to, że mogę przeczytać dziewczynkom bajkę, leżąc na łóżku miedzy nimi, to, że mogę je codziennie obudzić do przedszkola i je stamtąd odebrać, to że mogą ze mną i przy mnie BYĆ. Doceniam to co dla innych jest rzeczą naturalną.
Dziękuję i będę dziękować do końca moich dni wszystkim tym, którzy przyczynili się do tego, że dziewczynki są zdrowe. Mam tu na myśli cały personel oddziału neonatologii Szpitala Ginegologiczno-Położniczego w Poznaniu na ul. Polnej.

Dziękuję wszystkim mamom, które pocieszały mnie i były ze mną w tej trudnej chwili, które rozumiały mnie jak nikt inny bo przecież przeżywałyśmy to samo - bój z życiem o naszych pociech.





środa, 30 września 2015

Przez trzy ostatnie lata w naszym domu sporo się działo. Było sporo łez, zmęczenia ale pojawiały się też momenty, w których można było nieźle się uśmiać. Z naszymi dziećmi nie sposób się nudzić.
W tym poście chciałabym przedstawić Wam kilka śmiesznych sytuacji związanych z naszymi czworaczkami oraz kilka  pomysłów na zabawę naszych małych psotnic.


Zapraszam:

Wizyta u lekarza.

Z dwiema dziewczynkami byliśmy na wizycie kontrolnej u jednego z gorzowskich specjalistów. Dziewczynki wówczas były małe, leżały w nosidełkach. Wychodzimy z mężem z gabinetu, a przed drzwiami siedzą dwie starsze, sympatyczne panie. Jak nas zobaczyły zaczęły rozmowę:
- Patrz, bliźniaczki, śliczne, cudne..... itd :), Boże ile ta mama ma do roboty....
na to druga, sympatyczna pani odpowiada koleżance:
- bliźniaczki????? Co tam bliźniaczki, ta co urodziła niedawno czworaczki to dopiero ma roboty :D


Dom dziecka.

Ciężko powiedzieć czy sytuacja, którą opisze należy do śmiesznych czy raczej smutnych. Jedyne co mogę napisać, to to, że bardzo mnie zaskoczyła i nie spodziewałam się, ze coś takiego usłyszę. Pewnego wiosennego dnia wybrałyśmy się z moją mama na spacer z dziewczynkami. Mama z dwójeczką z przodu a ja z kolejna dwójką kilka kroków za nią. Dziewczynki ubrane były w identyczne kurteczki i grzecznie sobie maszerowałyśmy. W pewnym momencie do mamy podchodzi sympatyczna pani w podobnym do niej wieku i mówi z politowaniem:
- "ojej, tak piękne krasnalki a nie mają mamusi"... na co moja mam zrobiła wielkie oczy i mówi:
- no jak nie mają? mama krasnalków idzie tam - pokazując na mnie.
Pani wyraźnie się bardzo zmieszała i zaczęła przepraszać:
- To czworaczki????? Przepraszam, myślałam, że to dzieci z domu dziecka.

Hm, do dziś nie wiem jak powinnam zareagować na takie słowa.

W markecie przy kasie.

Pewnego dnia, poszłam z dziewczynkami na zakupy do pobliskiego marketu. Dziewczynki czekały grzecznie w spacerówkach za kasami z babcią a ja stałam w kolejce do kasy. W pewnym momencie sympatyczna pani mówi:
- o to te czworaczki z gazety???
na co ja jej odpowiedziałam z lekkim uśmiechem:
- nie, to te z mojego brzucha :)

Gdzie pani je zmieściła?

Bardzo często jak chodziliśmy z mężem na spacery jeszcze z małymi dziewczynkami zaczepiali nas przechodnie. Nie ukrywam, że z czasem stało się to lekko mówiąc drażniące bo zazwyczaj szliśmy, żeby sobie odpocząć, zrelaksować się, po prostu pobyć ze sobą. A tu co chwilę musieliśmy przystanąć, żeby odpowiadać na pytania ciekawskich przechodniów. Jednym z często pojawiających się pytań było: to pani dzieci, gdzie pani je zmieściła?
Na co mój mąż z lekkim uśmiechem odpowiadał:
- pod pachami! :)


Sudocrem.

Nie wiem co takiego ma w sobie ten krem ale moje dzieci wręcz go uwielbiały. Wielokrotnie cisza w pokoju oznaczała, że będę miała dużo sprzątania. Z czasem doszłam do wprawy i śmiało mogę powiedzieć, że najlepiej wycierać owy krem suchym ręcznikiem :) Najlepsze w tym wszystkim jest to, że za każdym razem starałam się stawiać krem w takim miejscu aby dziewczynki nie miały do niego dostępu - tak mi się bynajmniej wydawało :) Po kilku minutach cichej zabawy moich dzieci, zazwyczaj wchodziłam do pokoju ale było już za późno. Sudocrem był wszędzie: na ścianach, wykładzinie, ubraniu, włosach, drzwiach. Wyglądało to mniej więcej tak:



Jajecznica.

Pewnego zimowego dnia, dziewczynki bawiły się same a ja szybciutko chciałam powiesić pranie. Wydawałoby się, że fajnie się bawią, było cicho i przyjemnie. Powiesiłam pranie i poszłam sprawdzić co robią skrzaty. I co zobaczyłam?
Dziewczynki przywitały mnie w kuchni radosnym okrzykiem:
- mamuś zrobiłyśmy Ci jajecznicę - owszem, jajecznica wyszła całkiem fajna. Całą wytłaczankę jajek (dobrze, że tylko 10 a nie więcej) rozbiły o gorący kaloryfer w kuchni. Smaczna jajecznica spływała po kaloryferze...

Balsam.

Ku naszemu zaskoczeniu, dziewczynki dość szybciutko zaczęły załatwiać swoje potrzeby tam gdzie trzeba i w wieku 2, 5 lat zażegnaliśmy pieluchy i ich ukochany sudocrem. Niestety dziewczyny szybko znalazły zastępcza zabawkę i upodobały sobie mój balsam do ciała :)




Lepimy pierogi. 

Nigdy nie ukrywałam, że miałam takie chwile przez ostatnie trzy lata, że potrzebowałam, na kilkanaście minut zamknąć się i pobyć sama. Wówczas wprowadzałam dziewczynki do pokoju, dawałam im do zabawy wszystko co możliwe, wstawiałam nocniki w razie nagłej sytuacji i wychodziłam z pokoju. Zazwyczaj się to sprawdzało. Dziewczynki uwielbiały i nadal uwielbiają bawić się razem i wymyślać ciekawe zabawy. Tym razem też wymyśliły coś ciekawego...
Po kilkunastu minutach odpoczynku weszłam do pokoju sprawdzić co robią nasze kochane skarby.
" Mamuś robimy pierogi ......................."
Owszem, dziewczynki maja dwie plastikowe kuchenki, sporo garnków plastikowych i patelnie i uwielbiają się tym bawić. Tylko skąd te pierogi?????????
Otóż jedna z dziewczynek miała "grubszą" potrzebę, którą załatwiła na nocnik a pozostałe stwierdziły, że zawartość owego nocnika super sprawdzi się na pierogowe ciasto.......
Reszty możecie się domyśleć.

Tak, więc widzicie, że u nas nie sposób się nudzić :)




środa, 23 września 2015

Dzień jak co dzień ;)
Wiele osób nas pyta: jak sobie radziliśmy od samego początku...? No więc, dziś troszkę o tym....

Przez pierwsze 1,5 roku dziewczynek mieszkaliśmy na małym mieszkaniu - 47m, na 3 piętrze bez windy. Radek pracował w systemie 12 godzinnym (jeden dzień w pracy, kolejny wolny). W dni kiedy Radka nie było przychodziły do pomocy babcie. Początkowo było tak:  wstajemy, przewijamy, przebieramy, karmimy, ogarniamy się i ..... przewijamy, karmimy ;) w wolnym czasie szybkie pranie, zrobienie szybkiego obiadu, który może uda się zjeść. Największej organizacji wymagały spacery. O wiele łatwiej było jak wychodziliśmy z Radkiem razem, bo każde z nas brało po dwie gondole z dziewczynkami i szło na dół do wcześniej wyprowadzonych wózków. Z mamą było troszkę trudniej bo wówczas ja miałam mega aerobik. Ubierałam dziewczynki, kładłam w gondole i po kolei znosiłam na dół, gdzie czekała mama :) i tak x4 :) Wyjście na spacer zajmowało z jakieś 30-40 minut (była zima, więc dziewczynki trzeba było troszkę ubierać), na spacerze byliśmy max godzinę bo trzeba było wracać, wnieść do góry, pochować wózki, uszykować mleko i nakarmić dziewczynki.


Spacer
                                         


Mama ma czas na kawę :) ale nie ma gdzie usiąść :D
                                         

Jeśli chodzi o karmienie to nie było źle. Zazwyczaj karmiliśmy po dwie. W nocy też łatwo nie było, my zmęczeni dziewczynki głodne. W takich momentach nie myśli się o zmęczeniu, choć nie raz przebudziliśmy się z butelką w oku któregoś malucha ;) Dopiero jak stwierdziłam po kilku miesiącach, że dam sobie rade sama i babcie przychodziły do pomocy przy wyjściu na spacer, musiałam opanować inny sposób karmienia. Wyglądało to mniej więcej tak:








Z kąpielą było trudniej. Odbywało się to taśmowo ;) Kąpałam pierwszą córeczkę, Radek robił mleko, reszta musiała zająć się sobą ;) bywało różnie, raz głośniej raz ciszej :). Jak kąpałam kolejną to Radek już karmił tą wykąpaną, pozostałe czekały na swoją kolej. Początkowo zajmowało to z jakieś 1,5 godziny ale po kilkunastu tygodniach mieściliśmy się w 40 minutach :D
Jak Radek był w pracy przy kąpieli pomagali mi teściowie. Również wszystko odbywało się taśmowo, z tą różnicą, że dziadek robił wszystko żeby tylko wnuczki nie płakały i wyglądało to tak: ja kąpałam, babcia karmiła, dziadek karmił a nogą bujał bujaczek, w którym leżała czwarta dziewczynka ;)
Nie było łatwo ale najważniejsza była organizacja. Wszystko mieliśmy poukładane co do godziny, ba wręcz minuty. Na ścianie w kuchni wisiała tablica ścieralna, na której notowałam wszystko: począwszy od każdej zapisanej kupki poprzez leki i witaminy, które podawałam dziewczynkom. Tak naprawdę to żeby nie wyjścia na spacer w ciągu dnia i wyjście Radka do pracy, nie widziałabym różnicy między dniem a nocą. No może w nocy nie włączałam pralki :).
Najgorzej wspominamy wyjazdy na wizyty kontrolne, których mieliśmy sporo w pierwszym roku życia dziewczynek. Na większość wizyt umówieni byliśmy w przychodni w Poznaniu, w mieście gdzie rodziły się dziewczynki czyli ok 150 km od naszego miejsca zamieszkania. Staraliśmy się aby podczas takiego wyjazdu odwiedzić jak najwięcej specjalistów. Co to oznaczało dla nas? Otóż, pobudka o 3 w nocy. Wyszykowanie się, uszykowanie, nakarmienie dziewczynek i 2 godziny drogi przed nami. Wszystkie potrzebne rzeczy, typu coś na przebranie, pieluchy, mleko, woda w termosie, woda przegotowana wystudzona, itp. spakowane w bagaż jakbyśmy wyjeżdżali gdzieś na urlop. Na szczęście większość wizyt mieliśmy umówione w jednym miejscu, więc nie musieliśmy się z tymi "tobołami" przemieszczać. W przychodni jak to w przychodni, wieczne kolejki, oczekiwanie, rozbieranie i ubieranie dziewczynek bo przechodziliśmy z gabinetu do gabinetu. Do tego jeszcze dochodził stres i zmęczenie. Na taką wyprawę zawsze zabieraliśmy kogoś do pomocy. Taki dzień kończył się zazwyczaj powrotem o godz. między 18 a 20. Było to dla nas strasznie męczące. Jedynie co dodawało nam sił to to, że wracaliśmy za każdym razem szczęśliwi, że dziewczynki zdrowe i robią spore postępy.


Tosia
                                                   

Maja
                                         
                                  Niestety tylko Tosia i Maja mają zdjęcia z jednej z takich wypraw.



Tak wyglądał nasz pierwszy rok życia. Kolejne lata w kolejnych postach. Zapraszam.